LulzSec zamknięte, ale hakerzy atakują

Hakerzy z LulzSec ogłosili na Twitterze, że po 50 dniach postanowili zakończyć wspólną działalność. Część hacktywistów przeniosła się do grupy Anonymous, a coraz częściej dochodzą do nas informacje o kolejnych włamaniach dokonanych przez nieznanych sprawców.


Rok 2011 obfituje jak dotąd w niezliczoną liczbę włamań, m.in. do baz danych i na serwery tak znanych firm i instytucji, jak Google, RSA, Visa, MasterCard, Citibank, Epsilon, Senat Stanów Zjednoczonych, brytyjska Państwowa Służba Zdrowia, Fox oraz - oczywiście - Sony. Niedawno, krótko po podjęciu działań przeciw hakerom, celem ataku typu Distributed Denial of Service (DDoS) stał się serwis internetowy CIA.

Rik Ferguson, znany ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa z firmy Trend Micro, mówił ostatnio o tym, że LulzSec nie jest czymś nowym i niespotykanym dotąd w internetowym świecie:

"Grupy hakerów nie są niczym nowym. Zaczęły się pojawiać już na początku lat osiemdziesiątych, wraz z pierwszymi komputerami w domach. Stanowiły fora wymiany informacji, gdzie uczestnicy mogli uczyć się nowych rzeczy i porównywać swoje umiejętności.

Zobacz również:

  • 5 sposobów na ochronę prywatności w sieci, których nie znasz
  • Sępy krążą nad ofiarami w Turcji. Nie daj się oszukać

Pierwsze grupy nosiły takie nazwy jak Legion of Doom (Legion Śmierci), Cult of the Dead Cow (Kult Zdechłej Krowy) lub Masters of Deception (Mistrzowie Oszustwa). Stworzyły one scenę hakerstwa internetowego, są odpowiedzialne za narodziny haktywizmu (polegającego na stosowaniu metod hakerskich do osiągania celów politycznych lub społecznych) i zajmowały się coraz rzadszym już phreakingiem (łamaniem zabezpieczeń publicznych sieci telekomunikacyjnych)".

Symantec zatrudnia hakerów

W ostatniej dekadzie XX wieku, hakerzy stawali się coraz bardziej profesjonalni, a wielu z nich przechodziły nawet na "jasną stronę mocy". Przykładem jest choćby L0pht Heavy Industries, grupa hakerów, która później pod nazwą @stake została przejęta przez Symantec.

Anarchia!

Najnowsze grupy bywają otwarte dla chętnych internautów (np. Anonymous) lub zamknięte, jak LulzSec - sześcioosobowy zespół, który dążył do wprowadzenia internetowej anarchii. "My, LulzSec, jesteśmy małą grupą wesołych ludzi, którzy uważają, że cyberspołeczność jest ponura i nudna, więc trzeba ją rozweselić. Ludzie bawią się tylko w piątki, gdy zaczyna się weekend. Dlatego postanowiliśmy się postarać, aby dobra zabawa trwała bez przerwy, przez cały rok kalendarzowy", podaje strona internetowa grupy.

Takie zespoły, choć groźne dla internautów i net-komunikacji, wydają się jednak mniejszym zagrożeniem niż działalność hakerska na zlecenie państw i organizacji.

U progu cyberwojny

W roku 2003, po ataku grupy Titan Rain wszystko wskazywało, że to Chiny ukradły dużą ilość informacji z serwerów rządowych i wojskowych. Winą za ataki gh0stnet w 2007 r. i Aurora rok później również obarczono ten kraj. W tym roku miały już miejsce włamania o podobnym charakterze na serwery firmy RSA, Rady Europejskiej, francuskiego Ministerstwa Finansów, kanadyjskiego rządu i przedsiębiorstwa Lockheed Martin, nie mówiąc o robaku Stuxnet.

Czy można spodziewać się internetowej "zimnej wojny"? A może przeniesienia wirtualnego konfliktu do rzeczywistego świata? Te scenariusze, choć brzmią jak fabuła filmu sci-fi, nie są aż tak odległe, jak byśmy chcieli.