Netflix święci triumfy w Polsce i na świecie, jednak w ofercie platformy nie znajdują się tylko przyjemne produkcje w sam raz na sobotni wieczór. W bibliotece serwisu natrafić można na filmy i seriale, które wywołują prawdziwe ciarki żenady...
Netflix niepodzielnie króluje wśród platform streamingowych, jednak coraz częściej słychać głosy krytyki pod adresem giganta. Z jednej strony serwisowi obrywa się za bezwzględne kasowanie seriali, które nie spełniają wyśrubowanych norm oglądalności, z drugiej za tworzenie coraz większej liczby produkcji niskich lotów. Trzeba przyznać, że w ofercie platformy łatwo natrafić można na filmy i seriale o wątpliwej jakości, za to z pewnością zrealizowane tanio i szybko. Z drugiej strony, pozytywnie nie nastrajają bardziej ambitne dzieła Netflixa, w rodzaju niedawnej Blondynki, którą można opisać jako bardzo piękną katastrofę aspiracji platformy.
W minionym roku udało mi się obejrzeć kilka naprawdę fatalnych netflixowych produkcji – nie średnich, nie zwyczajnie słabych, ale takich, od których ręce same się załamują. Jeśli jesteście ciekawi, od jakich filmów i seriali dostępnych na Netfliksie spadły mi kapcie, zajrzyjcie do poniższej galerii.
Najbardziej żenujące filmy i seriale na Netfliksie ()
Sexify
Sexify
Nie ma bowiem co ukrywać: polscy filmowcy są kiepscy w absurdalny humor i erotyczną tematykę. Mimo to Sexify przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Twórcy serialu – Kalina Alabrudzińska i Piotr Domalewski – zaserwowali bowiem rzadki pokaz warsztatowej nieudolności i intelektualnego betonu, którego nie przykryły kolorowe kadry.
Scenariusz tej jakże błyskotliwej opowieści dosłownie leży i kwiczy, powalony ogromem nielogiczności i scenariopisarskiego lenistwa. Wszystko wskazuje na to, że twórcy nie mają bladego pojęcia, jak funkcjonuje świat wokół nich (np. uczelnia), a także nigdy nie zdarzyło im się słyszeć rozmawiających ludzi. Raczą więc widza stekiem kocopołów ufając, że ów widz łyknie wszystko, odurzony światkiem Warszawki, pełnym pięknych, młodych i modnie odzianych ludzi.
Bohaterki i bohaterowie to antypatyczne i mało inteligentne istoty, z dialogów sypią się suchary, a aktorzy grają, jakby zostali zwerbowani na posiedzeniu studenckiego kółka teatralnego. Stereotyp goni stereotyp, klisza kliszę. Wisienką na torcie żenady jest tytułowa aplikacja "pomagająca kobietom osiągać orgazm". Jak została stworzona? Ano nie wiadomo. Jak działa? Nie wiadomo. Jak apka ma pomóc w tak złożonym procesie? Nie interesuj się widzu, tu masz ładne obrazki...
Wiedźmin
Wiedźmin
O Netflixowym Wiedźminie napisano i powiedziano już wiele. Osobiście byłam do produkcji dość długo nastawiona pozytywnie. W końcu jak można zepsuć gotowy przepis na porywającą epopeję fantasy? Netflix najwyraźniej postanowił udowodnić, że się da. Z każdego kąta Wiedźmina wieje bowiem nędzą. Kiczowate kostiumy rodem z projektów pierwszorocznego studenta ASP, peruki podebrane sklepom z przebraniami na Halloween, kiepskie charakteryzacje i efekty specjalne klasy B przywodzą na myśl tanią telewizyjną produkcję sprzed 20 lat.
Trudno oprzeć się przy tym poczuciu, że większość budżetu przejadł Henry Cavill – skądinąd fajny aktor i najjaśniejszy punkt całej produkcji. Jednak zatrudnienie tzw. A-listera prawdopodobnie sprawiło, że pieniędzy nie starczyło już na opłacenie sensownych aktorów do pozostałych ról... Choć równie możliwe, że winę za kiepską obsadę ponoszą tylko pozbawieni wyczucia "spece od castingu", którzy uparli się, by sięgnąć po grywających ogony no name'ów.
Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnia coraz większe odchodzenie od literackiego pierwowzoru. W zasadzie nie trzeba było wypowiedzi eks-scenarzysty Wiedźmina, by połapać się, że serialu nie robią ludzie, którzy lubią, znają, czy chociaż szanują twórczość Andrzeja Sapkowskiego. Bzdurne wątki, spłycone postaci i #brak jakiejkolwiek konsekwencji w budowie świata sprawia, że netflixowy Wiedźmin to jedna z najbardziej żenujących adaptacji w historii fantastyki.
Too Hot Too Handle
Too Hot Too Handle
Świat reality show już dawno udowodnił, że nie istnieją takie granice złego smaku, których nie dałoby się przekroczyć. Too Hot To Handle prawdopodobnie nie jest więc niczym nadzwyczajnym, a jeśli ktoś zabiera się za tego typu "dzieło" i później narzeka – cóż, sam jest sobie winien. Moją niezdrową ciekawość obudziła jednak aura "eksperymentu społecznego", którą postanowiono roztoczyć wokół programu. Tak, proszę państwa, Too Hot Too Handle to nie jakiś tam programik nagrany dla pieniędzy – to poważny projekt promujący głębokie relacje w przesiąkniętym powierzchownością współczesnym świecie.
Jeśli już w tym miejscu wybuchnęliście śmiechem, to oszczędzajcie siły – dalej jest jeszcze lepiej. Owładnięci badawczą żądzą twórcy Too Hot Too Handle postanowili zebrać grupę młodych i ponętnych ludzi, zamknąć ich w egzotycznym kurorcie, a następnie zabronić im uprawiania seksu – jako motywacja służyć miała pokaźna pula pieniędzy, która zmniejszała się, gdy tylko uczestnicy show zaangażowali się w jakąś erotyczną aktywność.
Uczestnicy "eksperymentu" to stali bywalcy tego typu programów, a od ich poziomu intelektualnego niższa jest jedynie kondycja moralna. Z przerażającą wprawę odgrywają zaplanowane scenki i w "szczerych wywiadach" recytują wyuczone formułki. Prawdziwy festiwal żenady rozkręca się jednak na tzw. warsztatach, które mają uczestników "rozwinąć się emocjonalnie" i pomóc im zrozumieć, że seks dla seksu jest bezwartościowy... Przy całym cynizmie i obleśności Too Hot Too Handle, zaskakujące jak w gruncie rzeczy konserwatywna to produkcja...
Wiedźmin: Rodowód krwi
Wiedźmin: Rodowód krwi
Nic co pokazano w zwiastunie nie miało szans wyglądać lepiej w kontekście całego serialu. Przede wszystkim trudno w ogóle połapać się, że cała opowieść rozgrywa się w uniwersum Wiedźmina – co ma swoje dobre strony, bo pozwala podejść do serialu z pewnym spokojem. Serio, mnie akurat nowy twór Netflixa nieszczególnie frustruje – jest to tak bardzo odklejone od twórczości Sapkowskiego fanfiction, że właściwie whatever.
Największym problemem Rodowodu jest to, że twórcy ewidentnie nie mieli czasu, budżetu, a zapewne i pomysłu na zbudowanie wątków i postaci. Dlatego już na samym początku łamią starą filmową zasadę "nie mów – pokazuj". W serialu pojawia się narratorka, która w patetycznym stylu wyłuszcza widzowi, kim są bohaterowie, czego chcą i co mają zamiar zrobić. Oczywiście, narrator sprawdził się w niejednym filmie, tu jednak jest to toporna próba łatania fabularnych dziur.
Narratorka nie sprawia jednak, że fabuła Rodowodu staje się bardziej przystępna. Rządzi nią bowiem chaos, bohaterowie miotają się bez ładu i składu, a ich motywacja jest papierowa. Śmieszy przy tym nieudolne CGI, pretensjonalne kostiumy i niepotrzebnie wulgarne dialogi będące żenującą próbą podrobienia stylu Sapkowskiego. Paskudne elfy, miałka intryga i oszałamiająca nieumiejętność budowania świata potęgują wrażenie produkcji klasy B z lat 2000.
Riverdale
Riverdale
Nic nie wskazywało, że Riverdale, czyli adaptacja kultowych komiksów o Archiem Andrews, stanie się tak spektakularnym popisem głupoty. Pierwszy sezon serialu prezentował się całkiem nieźle. Twórcy połączyli teenage'ową opowieść z noirową historią zbrodni, kreując przy tym fajnych bohaterów. Dopracowana strona wizualna, chwytliwa muzyka i nostalgiczna celebracja amerykańskich mitów sprawiały, że Riverdale oglądało się naprawdę przyjemnie.
W drugim sezonie twórcy postanowili jednak odpiąć wrotki. Fabuła napęczniała od dziwacznych wątków i telenowelowych dramatów – coraz bardziej przypominała bigos, w którym lądowało wszystko, co scenarzyści mieli pod ręką. Gangsterskie porachunki? Jasne. Zaginiony brat? No pewnie. Sekta? Oczywiście. Okultyzm? Czemu nie. Psychopatyczny morderca? I to niejeden. Jednocześnie twórcy zaczęli cierpieć na przypadłość objawiającą się błyskawicznym rozwiązywaniem skomplikowanych wątków i bezsensownym przeciąganiem tych najnudniejszych. O tanim moralizowaniu nawet nie warto wspominać.
Co gorsza, Riverdale stało się rewią cringe'u. Małoletnia bohaterka urządzająca striptiz przed swoim chłopakiem, jego rodziną, swoją matką i przyjaciółmi, nastolatki nagrywające sesje łaskotania, uporczywe szczucie klatą czy odcinki musicalowe niestety nie dają się odzobaczyć. Największą pułapką Riverdale jest jednak to, że w całej swojej żenującej głupocie ma pewien urok, który zmusza, by wbrew wszelkiemu rozsądkowi brnąć dalej – z pustej ciekawości, co też ci scenarzyści jeszcze wymyślą.
Gdzie jest Anna?
Gdzie jest Anna?
Jeśli Riverdale miało potencjał, to co dopiero powiedzieć o historii Anny Sorokin? Ta sprytna oszustka w środowisku nowojorskiej socjety pojawiła się w 2013 roku i jako Anna Delvey – rzekoma dziedziczka europejskiej fortuny – zaczęła naciągać na kasę luksusowe hotele, restauracje, linie lotnicze i bogatych "przyjaciół". Przez długi czas nikomu nie przyszło do głowy, by sprawdzić, czy ta przybyszka znikąd naprawdę jest tą, za którą się podaje.
Reportaż o oszustce napisała Jessika Pressler, dziennikarka New York Magazine. Historią skazanej na kilka lat więzienia Anny zainteresował się Netflix i w efekcie powstała serial opowiadający o jej losach. Jego autorką była sama Shonda Rhimes, czyli twórczyni takich hitów, jak Chirurdzy czy Bridgertonowie iiii... jej pomysł na opowieść o Annie Delvey nie mógł być gorszy.
Z niezrozumiałego powodu Rhimes postanowiła bowiem empatyzować z cyniczną i prawdopodobnie socjopatyczną Anną. W opowieści Netflixa kobieta urosła niemal do rangi bohaterki, która własnymi siłami złamała kod kapitalistycznego świata i zrobiła karierę wśród uprzywilejowanych. Choć historia Anny Sorokin niewątpliwie jest karykaturalną wersją amerykańskiego snu, nic nie uprawnia, by z wyrachowanej oszustki czynić ikonę. Z odcinka na odcinek coraz bardziej opadały mi więc ręce... sprawę pogarszał koszmarnie przestrzelony pop feminizm, który każdy kolejny odcinek zmieniał w festiwal kiczu i groteski.
Erotica 2022
Erotica 2022
Co tu się właściwie wydarzyło, chciałoby się westchnąć po seansie tego netflixowego "eksperymentu artystycznego"... Pięć reżyserek, pięć etiud, jedna gorsza od drugiej.
Zaczynamy z przytupem. W segmencie Znikanie Pani B.Anna Kazejak w retrofuturystycznym anturażu rysuje wizję totalitarnego społeczeństwa, w którym kobiety są odseparowane od mężczyzn. NiedźwiedźAnny Jadowskiej koncentruje się na pasażerach pociągu, który dopadła awaria w samym sercu zaśnieżonego pustkowia. MocnoKasi Adamik opowiada o sfrustrowanej żonie, a Jeśli będziesz długo siedzieć w ciszy przyjdą do ciebie inne zwierzęta w reżyserii Jagody Szelc – o parze czekającej na apokalipsę. Nocna zmianaOlgi Chajdas to utrzymana w para-tarantinowskim stylu opowieść zemsty.
Z tego całego zestawu jakkolwiek oglądalna jest etiuda pierwsza – głównie ze względu na scenografię i dobrze wyreżyserowane sceny erotyczne – oraz segment Jagody Szelc, która ma jednak niezrównany talent do pracy z aktorami. Reszta to po prostu pretensjonalny i w dodatku koszmarnie nudny bełkot. Temat kobiet i seksualności twórczynie podały w niestrawnym sosie łopatologii, przewidywalnych klisz i banalnych wniosków. Przebrnięcie przez choć jedną etiudę wymaga od widza mocnego zaciśnięcia zębów i czoła odpornego na facepalmy... niestety, na końcu nie czeka na niego żadna nagroda.
365 dni – trylogia
365 dni – trylogia
Krytykowanie cyklu 365 dni jest jak kopanie leżącego, ale adaptacji powieści Blanki Lipińskiej po prostu nie może zabraknąć w zestawieniu najbardziej żenujących produkcji na Netfliksie. Jeśli przy całej swojej głupocie i braku wdzięku w Sexify i Erotice można jeszcze odnaleźć pewne zalety czy namiastki potencjały, 365 dni jest ich zupełnie pozbawione.
Po bezczelnej zrzynce z 50. twarzy Greya, które były z kolei fankfikiem Zmierzchu, po prostu nie można było spodziewać się niczego dobrego. Historia Polki, która na wakacjach we Włoszech wpada w oko seksownemu mafioso, który swego czasu zobaczył ją w profetycznej wizji, w żaden sposób nie mogła stać się podstawą sensownego filmu... no, chyba że kampowej czarnej komedii, ale na to twórcy filmu oczywiście się nie skusili.
Każda kolejna część zabiera widza głębiej w spiralę absurdu, kiczu i nieprzeciętnego cringe'u. Bezładna fabuła, aktorstwo rodem z przeciętnego porno i papierowe dialogi przyprawiają o srogie ciarki żenady. Film nie broni się nawet tym, co powinno być jego największym atutem, czyli scenami erotycznymi. Jak w przypadku wszystkich tego typu "pikantnych", acz mainstreamowych filmów, skończyło się na wstydliwie pomontowanych fragmentach golizny, które zamiast w tabu uderzają jedynie w zdrowy rozsądek.
Zestawienie najbardziej żenujących produkcji dostępnych na Netfliksie na pewno wkrótce doczeka się nowych, soczystych pozycji – nie wątpię, że w bieżącym roku serwis jeszcze nie raz zaskoczy mnie swoimi propozycjami...
Kino jest jej bliskie od dzieciństwa – pasjonowała się wtedy Zorro i Jamesem Bondem, a po seansie Indiany Jonesa postanowiła zostać archeolożką. Ostatecznie ukończyła jednak filmoznawstwo. Filmy notorycznie zdradza z serialami i po cichu uważa, że są o wiele ciekawsze. Ciągle planuje grać w RPGi, ale tak naprawdę wolałaby obejrzeć ich ekranizacje. Najbardziej lubi fantastykę, westerny i thrillery. Gdy akurat niczego nie ogląda, bawi się z kotem, podlewa rośliny, tupie na rave'ach albo poluje na rzeczy vintage.