Noce i dnie

W późniejszych latach mojej edukacji w szkole podstawowej, kiedy to hormony rozpoczynały już swoją walkę o wyrugowanie dziecka z granic mojego jestestwa, jednym z bardzo istotnych wyznaczników dotyczących ewentualnego obcowania ze sztuką filmową było występowanie w danym filmie tak zwanych "momentów".

W późniejszych latach mojej edukacji w szkole podstawowej, kiedy to hormony rozpoczynały już swoją walkę o wyrugowanie dziecka z granic mojego jestestwa, jednym z bardzo istotnych wyznaczników dotyczących ewentualnego obcowania ze sztuką filmową było występowanie w danym filmie tak zwanych "momentów".

Określenie to, o ile się nie mylę, po raz pierwszy padło w niezapomnianej audycji "60 minut na godzinę", a konkretnie w jej części "Para męt pikczers", w której Andrzej Zaorski i Marian Kociniak dyskutowali o coraz to nowych objawieniach z zakresu X muzy, a to oznaczało po prostu sceny erotyczne. Ten niezwykle ważny element szeroko pojętego dzieła filmowego był niejednokrotnie bardzo konkretną siłą sprawczą, powodującą, iż szliśmy na dany film bądź na niego nie szliśmy, niektóre zaś obrazy sytuował na owianej mgłą tajemnicy gałęzi drzewa owocu zakazanego - najlepszy przykład to "Dzieje grzechu" Waleriana Borowczyka.

Co to wszystko ma wspólnego z filmem Antczaka? Otóż ma, drodzy Państwo, na "Noce i dnie" poszedłem do "Relaxu", po tym jak mój kolega Marcin Parfianowicz poinformował mnie, że momenty są. O losie podły i złośliwy! Nie wiedziałem, że Marcin ów niecnie zadworował sobie ze mnie i cały przedpołudniowy seans w kinie spędziłem w oczekiwaniu na gorące sceny, które nie nadeszły, co totalnie ustawiło mnie na wrażej pozycji wobec ekranizacji dzieła Marii Dąbrowskiej. Z całego, w sumie dość długiego filmu wyniosłem jedynie, że "Juby" mnie oszukał i że ciągle na tej wsi lał deszcz. Moja awersja była do tego stopnia głęboka, że nigdy nawet nie zerknąłem na choćby jeden odcinek serialu, który powstał z filmu kinowego, nie wspominając już o książce, której nawet nie próbowałem "ugryźć", mimo że - o ile mnie pamięć nie myli - była to lektura obowiązkowa. "Nad Niemnem", drodzy moi przyjaciele, "gryźć" próbowałem padłszy w nierównej walce po jakichś trzydziestu stronach, a "Nocy i dni" nie tknąłem.

Co ciekawe, inne dzieło pary Antczak-Barańska o podobnym stopniu monumentalizmu nie powiem, całkiem mi się podobało, o tyle "Doby" stanowiły klarowny przykład, że tematyka ziemiańsko-wiejska wyraźnie mi nie siedzi. Potwierdziło się to kilka lat później, gdy zachwycony "Ziemią obiecaną" Reymonta, która okazała się lepsza od przecież i tak wspaniałego filmu Wajdy, rzuciłem się na "Chłopów" i ległem na polu walki po jakiejś setce stronic. Jestem z miasta, to widać i tak dalej; ta identyfikacja jest widocznie na tyle mocna i wiążąca, że uniemożliwia mi zakiełkowanie jakiegokolwiek zainteresowania czasem i przestrzenią o wsi ty spokojnej. Owszem, lubię co pewien czas pobyczyć się w ogrodzie, otaczającym nasz domek letniskowy na działce, ale grzebać w ziemi już nie za bardzo.

Może to szkoda wielka, bo powieść i film, jak mogę się oczywiście tylko domyślać, niosą nam obraz bardzo ważnego elementu naszej bardzo niedawnej szeroko pojętej kultury narodowej, który to element oparł się i zaborcom, i hitlerowcom, padając dopiero pod systematycznymi i bolesnymi ciosami realnego socjalizmu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Istnieje błędne przekonanie, że Polska wyszła z II wojny światowej zniszczona i okaleczona, co w dużej mierze jest prawdą, jeśli chodzi o straty ludzkie, ale nieprawdą jeśli brać pod uwagę aspekt materialny, a raczej gospodarczy czy ekonomiczny, jak zwał tak zwał. W 1945 roku mieliśmy, owszem, kompletnie zniszczoną Warszawę, zabrane Wilno i Lwów i niemalże nienaruszoną resztę. W samym ówczesnym województwie lubelskim stało ponad 150 dworów i dworków ziemiańskich nietkniętych właściwie. Ruina przyszła z dyktaturą proletariatu i jest dziełem naprawdę czasów bardzo świeżych. Jako że zbieram sobie, nie za bardzo systematycznie co prawda, książki kucharskie, kupiłem jakiś rok temu książkę Jacka Nieżychowskiego "Kuchnia ziemiańska", który pod słabo skrywanym pretekstem opisu potraw bardzo barwnie i pięknie opisuje etos kultury ziemiańskiej. Może więc i ja powinienem nie bacząc na słynne oszustwo kolegi z klasy i ogólną niechęć moją do czasoprzestrzeni proweniencji wiejskiej, przełamać bloki estetyczno-umysłowe i sięgnąć po wznowiony film? Zwłaszcza iż jeśli dobrze wykonano robotę przystosowawczą do technologii DVD, może być naprawdę pięknie.