O tym, jak to robią nas w bambuko - czyli o licencjach w twoich aplikacjach
-
- Łukasz Bigo,
- 13.02.2008, godz. 12:44
Jednak posiadaczom Tigera, którzy nie planują na razie przesiadki na Leoparda, raczej nie powinno być do śmiechu. Owszem, jeśli do tej pory stworzyli partycje przeznaczone na instalację systemu Microsoftu, na pewno im one nie znikną. Ale licencja na testowe wydania Boot Campa już wygasła - aby z niego dalej legalnie korzystać, powinni, niestety, kupić Leoparda, w którym umieszczono ostateczną edycję 2.0 aplikacji.
Skoro stać ich na sprzęt Apple, bez problemu wygospodarują stówkę czy trzy na upgrade do nowej wersji Mac OS X, nie? Nawet jeśli nie mają na niego ochoty i denerwuje ich niestabilność pierwszych wersji systemu Apple.

Pudełko z Leopardem
Oto właściwy fragment licencji EULA:
"Okres obowiązywania licencji rozpoczyna się w momencie instalacji lub wykorzystania Oprogramowania Apple i kończy się automatycznie bez powiadomień ze strony Apple przy następnym komercyjnym wydaniu Oprogramowania Apple lub 31 grudnia 2007 roku, którekolwiek nastąpi szybciej. Zgodnie z Licencją, twoje prawa zostaną zawieszone automatycznie bez powiadomień ze strony Apple, jeśli nie podołasz któremukolwiek z wymogów Licencji.
W momencie wygaśnięcia Licencji, musisz całkowicie zaprzestać (ang. cease all use) wykorzystywania Oprogramowania Apple oraz zniszczyć wszystkie kopie Oprogramowania Apple, czy to całe, czy częściowe."
Linux
Linux i oprogramowanie open source wydaje się być światełkiem w tunelu. Żadnych naburmuszonych sformułowań, prawie żadnych prawniczych wywodów, żadnego nabijania ludzi w butelkę. Ale nie zawsze i nie do końca - ruch Open Source również musi bronić się przed atakami ludzi i (w szczególności) nieuczciwych firm próbujących zagarnąć dorobek wielu lat programistycznej pracy.
O tym, jak trudna jest to decyzja, świadczy choćby wyraźny rozdźwięk między deweloperami Linuksa i BSD. Choć ze sobą współpracują, ci pierwsi w wielu wypadkach godzą się na licencję GNU GPL (patrz też: "Torvalds: Linux nie będzie na GPL3!"), natomiast ci drudzy często kodują dla frajdy i starają się żyć zgodnie z zasadą, że dobrych pomysłów nie warto więzić ni ograniczać - nawet przymusową wolnością. Dlatego kod udostępniony na licencji BSD może być stosowany wszędzie - również w Windows - bez żadnych ograniczeń, GNU GPL zaś ciągnie za sobą ciężki wirusowy bagaż, choć dotyczy on programistów, a nie przeciętnych użytkowników.
O co chodzi? O sformułowanie, które znalazło się w drugim punkcie licencji GNU GPL (cytat podajemy za nieoficjalnym tłumaczeniem):
"Możesz modyfikować swoją kopię czy kopie Programu oraz dowolne jego części, tworząc przez to pracę opartą na Programie, jak również kopiować i rozprowadzać takie modyfikacje i pracę na warunkach podanych w pkt.1 powyżej - pod warunkiem przestrzegania całości poniższych wymogów:
b. Musisz doprowadzić do tego, aby każda rozpowszechniana lub publikowana przez ciebie praca, która w całości lub części zawiera Program, albo pochodzi od niego lub jego części, była w całości i bezpłatnie licencjonowana dla wszelkich stron trzecich na warunkach niniejszej Licencji."
Jeśli więc tworzysz program, w którym znalazł się fragment rozwijany na licencji GNU GPL2, cały twój program zostaje "zarażony" licencją - twoja aplikacja musi być rozpowszechniana na licencji GPL2, w przeciwnym razie bowiem możesz zostać oskarżony o złamanie prawa.