Piksele, nutki i strumienie
-
- 01.03.2007
Bezinteresowna pomoc

Konstrukcja małej litery b czcionek Sylfaen typu OpenType. W zapisie wektorowym czcionkę buduje się z odcinków prostych i krzywych Beziera (w tym wypadku drugiego stopnia).
TrueType lepiej obsługuje wyświetlanie na ekranie niż Type 1, mimo to Microsoft i Apple wybrały strategię, która obecnie jest krokiem wstecz w stosunku do Display PostScriptu. Zamiast programowo przetwarzać wektory na bitmapy z dokładnością stosowną do aktualnej gęstości pikseli na ekranie, wzorce TrueType zostały wykorzystane do wytworzenia fontów rastrowych według z góry założonej nominalnej rozdzielczości (72 dpi do Mac OS, oraz 96 dpi do rozmiaru "normalnego" i 120 dpi do "dużego" w PC), które następnie służą do pisania na ekranie. To rozwiązanie przyśpiesza pracę, ale zwiększa zapotrzebowanie na pamięć i co najważniejsze, oddala się od ideału przyświecającego twórcom GUI. Graficzny interfejs użytkownika przestaje być w pełni wektorowy, skalowalny i niezależny od platformy.
Co prawda, te odchylenia nie rzucają się oczy. Być może, tekst nominalnie dwunastopunktowy nie ma fizycznie tej wielkości na ekranie monitora, ale w druku jest inaczej. Dziwne rzeczy towarzyszą zwiększeniu rozdzielczości ekranu. Wyświetlany tekst nie staje się wyraźniejszy i bogatszy w detale, jak powinno być, gdyby rzeczywiście obowiązywała wybrana we właściwościach ekranu nominalna rozdzielczość, o której pisaliśmy w poprzednim akapicie. Raczej napisy stają się mniejsze i gorzej rozpoznawalne. Można powiększyć czcionkę, ale wtedy często przyciski i okna przeznaczone np. do wyświetlania komunikatów stają się za małe i fragment tekstu przestaje być widoczny. A bez poznania istotnej części wiadomości trudno dokonać prawidłowego wyboru, system operacyjny praktycznie przestaje być sterowalny.
Fakt, że zarys czcionek wektorowych, którymi napisano dokument, jest wobec niego kompletnie zewnętrzny i nie zapisuje się razem z nim, będzie niedostrzegalny dopóty, dopóki sam tekst nie opuści systemu. To przykład, że przeciwieństwo idealnego GUI, system zależny od platformy, urządzenia i rozdzielczości, nie będzie przeszkadzał dopóty, dopóki pozostanie tylko samodzielnym narzędziem do przygotowywania wydruków.

Czcionka się powiększa, ale miejsce na komunikaty zostaje po staremu. Używanie komputera staje się coraz trudniejsze.
Bez formatu
Kiedy Tim Berners-Lee pracował nad pomysłem World Wide Web w 1989 roku, całkiem rozsądnie pozostawił bez odpowiedzi pytanie o szczegóły wyglądu. Język HyperText Markup Language (HTML), który wymyślił, milczy na temat typografii czy układu graficznego. Zamiast tego pozwolił na zamarkowanie części treści jako nagłówka, cytatu czy adresu pozostawiając do uznania przeglądarki sposób, w jaki te części będą wyświetlane. Cały tekst jest wizualizowany za pomocą domyślnego kroju pisma przeglądarki i do użytkownika należało wybranie najlepszej wielkości liter. W tak skonstruowane ramki tekst był wlewany do wypełnienia całej szerokości okna, następnego wiersza itd. Inaczej mówiąc, HTML działał tak, jakby graficzny interfejs nie istniał. Dzięki temu równie dobrze posługiwał się staromodnymi czcionkami o stałej szerokości.
Ogromne zalety HTML - globalny dostęp, łatwe zarządzanie treścią, hiperodnośniki i ta cała reszta - czyniły z niego dobrego kandydata na medium do publikowania, ale kompletny brak w standardzie możliwości projektowania wyglądu pozostawił dużo miejsca na pozastandardową inwencję programistów. W szczególności, w objęciach światowej pajęczyny stawało się coraz bardziej nienaturalne, że praca tworzona na komputerze z myślą o jej wydrukowaniu w postaci kopii ekranów przeglądarki nie mogła być solidnie sformatowana.
Adobe, liżąc rany po wpadce z ekranową wersją PostScriptu i spadku licencyjnych dochodów spowodowanych wprowadzeniem konkurencyjnego TrueType wiedziała, że ma jeszcze jednego asa w rękawie, pozwalającego utrzymać się w grze. W 1991 roku firma rozpoczęła prace nad Interchange Post-Scriptem (IPS), który po dwóch latach został wprowadzony na rynek jako PDF (Portable Document Format). Naturalnie elementem, który zgodnie z nazwą czynił z PDF-u format "przenośny" między różnymi platfor-mami i różnymi systemami była możliwość wykorzystania skalowalnych wektorowych czcionek osadzonych w dokumencie. Dzięki tym założeniom możliwe stało się utworzenie pliku PDF z dowolnej aplikacji, która jest w stanie drukować. Ponadto, dzięki wieloplatformowemu czytnikowi Acrobat Reader, można było kierować pliki bezpośrednio do wyświetlania na ekranie i drukowania na urządzeniach niepostscriptowych.