Ściąć króla

Mam nadzieję, że tytuł tego felietonu nie odstraszy, a raczej zaciekawi Czytelników pisma digit, choć na pierwszy rzut oka propozycja pozbawienia głowy jakiegoś faceta nie ma żadnego związku z naszym cyfrowym światem.

Mam nadzieję, że tytuł tego felietonu nie odstraszy, a raczej zaciekawi Czytelników pisma digit, choć na pierwszy rzut oka propozycja pozbawienia głowy jakiegoś faceta nie ma żadnego związku z naszym cyfrowym światem.

Chyba że będziemy próbowali zrobić komputerową animację, łącznie z turlającą się koroną oraz rozbryzgami krwi, co może nastręczać pewne problemy nawet najsprawniejszym animatorom. Jednakże moja propozycja jest bardziej metafizyczna i odnosi się do historii jako nauczycielki, po której niekoniecznie trzeba wszystko powtarzać.

Jeśli przypominają sobie Państwo historię ze szkoły średniej, to na pewno pamiętacie straszne wizje gilotyny, początkowo zastosowanej do ścięcia głowy pewnego starszego pana, który wcale nie wyglądał na wroga ludu, a potem masowo używanej do pozbawiania życia innych ludzi. Tego pana, pogardliwie nazywanego panem Kapetem, ścięli jego podwładni, bo organizacja, którą kierował, dużo obiecywała obywatelom, ale niewiele robiła poza ściąganiem podatków. Jak to się dziś ładnie z angielska nazywa, wszystko w królestwie działało poprzez outsourcing. Nic więc dziwnego, że ludzie w pewnym momencie mieli dosyć i stwierdzili, że oni sami mogą sobie zorganizować takie rozdawnictwo obowiązków, jednocześnie obniżając koszty prowadzenia tego biznesu.

Przewijamy film historii o dwieście lat i co widzimy? Biznes o nazwie państwo kwitnie w najlepsze, to znaczy mamy coraz więcej urzędników i coraz większe podatki, ale niewiele poza tym. Patrząc na nasze, cyfrowe podwórko bez kłopotu zauważymy, że wszelkie innowacje są wymyślane i wdrażane przez prywatnych przedsiębiorców, zaś nieruchawy moloch, jakim jest organizm państwowy, ciągle nie nadąża. Jeśli ktoś chce zobaczyć przestarzałe modele komputerów, drukarki matrycowe oraz tzw. nike-net, czyli ludzi noszących na dyskietkach dane pomiędzy komputerami, bo nie są one zsieciowane, to powinien wybrać się do jakiejś instytucji państwowej, na przykład do najbliższego urzędu skarbowego. Im większymi pieniędzmi taka instytucja obraca, tym gorzej jest skomputeryzowana, wystarczy przelecieć się po biurach ZUS-u, aby nie mieć tu żadnych wątpliwości.

Jednakże prawdziwa rewolucja dopiero się zaczyna i to wcale nie od ścinania głowy prezydenta jako przedstawiciela państwa. Otóż tym razem rewolucja jest bezkrwawa, bo obywatele masowo uciekają w wirtualny świat cyfrowy, zarówno ze swoimi pieniędzmi, jak i coraz częściej z pracą i rozrywką. Niesprawne, przestarzałe i źle zorganizowane państwo nie może im w tym przeszkodzić, bo nawet podatków nie potrafi skutecznie ściągnąć, nie mając odpowiedniej infrastruktury cyfrowej. A przecież płacenie podatków jest podstawową czynnością obywatelską. To jest opłata za bycie obywatelem. Prędzej czy później masy zadadzą sobie pytanie: Co otrzymują za swoje pieniądze i czy to jest dobry interes?

Wśród artystów tworzących dzieła cyfrowe: muzykę, grafikę, filmy lub tylko piszących na komputerze narasta przekonanie o nonsensowności obecnego systemu ochrony twórczości, za co właśnie między innymi rząd pobiera podatki.

Prawo państwowe jest zacofane i nie wie, jak ochraniać dzieła, które nie istnieją materialnie. W tej sytuacji niektórzy artyści decydują się na rozpowszechnianie swych utworów w systemie darmowym albo za co łaska, zarabiając na innych formach działalności.

Jest to jednak coś absurdalnego, choć pewnie zgodnego z dawnym powiedzeniem, że artysta musi być głodny, aby naprawdę tworzyć. No, ale jeśli ma tworzyć na komputerze, to musi go za coś kupić.

Są takie rodzaje twórczości, a właściwie już produkcji przemysłowej, gdzie bez pokaźnych inwestycji nie obejdzie się. Myślę tu przede wszystkim o tworzeniu oprogramowania komputerowego. Także produkcja filmowa i muzyczna w coraz większym stopniu wymaga wyrafinowanych, a zatem drogich urządzeń cyfrowych.

Tymczasem ochrona własności intelektualnej kuleje wszędzie, nie tylko w naszym państwie, ale nawet w najlepiej rozwiniętych krajach świata. Cyfrowy świat zaskoczył i przeskoczył wyobraźnię urzędasów. Gorączkowe próby legislacyjne okazują się kompletnie bez sensu, bo technologia rozwija się znacznie szybciej niż powolnie mielące żarna sprawiedliwości. Nic tu nie pomoże powtarzanie hasła wszystkich leniuchów: "wolniej idziesz, dalej zajdziesz".

O ile jeszcze dwadzieścia lat temu problem kradzieży utworów dotyczył marginesów życia społecznego i był łatwy do kontrolowania, to dziś wymiana plików z muzyką, filmami oraz tekstami jest chlebem powszednim dla milionów.

Jeśli państwo nie przeciwstawi się ordynarnej kradzieży, to kto to zrobi?!

Jest oczywiście grupa idealistów, którzy uważają, że to co darmowe jest piękne. Tworzą systemy operacyjne, programy użytkowe, robią animacje i piszą blogi, nie oglądając się na zyski czy w ogóle dochody. Oni są najgroźniejsi dla państwa, bo go wcale nie potrzebują! Zamiast więc nawoływać do ścięcia kogokolwiek, będą agitowali za ograniczeniem roli państwa do tego, co potrafi ono zrobić. Pozostaje pytanie, co państwo potrafi?

Król mógł powiedzieć "Państwo to ja" i jeśli niewiele mógł to i jego państwo niewiele mogło. Jeśli każdy z nas powie sobie "Państwo to ja", to nie będziemy musieli nikogo ścinać.

Będziemy robili to, co potrafimy, bez oglądania się na państwo, czyli na innych. A świat cyfrowy będzie nam w tym pomocą.