Świetny samochód, któremu przeszkadza koń na masce

Filmowe 60 sekund z 2000 roku, zastało mnie na świecie jako 9-latka. Filmowa Eleanor zbudowała mój konserwatywny pogląd na najpiękniejszy muscle car wszech czasów. Doskonale wiem, że nie jestem odosobnionym przypadkiem.


Kariera Mustanga od początku była usłana zachwytami i wyrazami oburzenia. Idealny Mustang miał wyglądać jak pierwsza generacja, a większe odstępstwa wzbudzały protesty entuzjastów. Szczególnie oberwało się poliftowej III generacji, wyglądającej chyba gorzej niż Sierra. Mieszane uczucia wzbudzała także IV generacja, która wprawdzie miała swoich fanów, ale nie bez powodu jest najtańszym sposobem na nabycie pony-car’a z logo forda.

Rok 2004 przyniósł wreszcie Mustanga na jakiego czekali i zasługiwali fani oryginału. Osobiście wygniotłem rękami niezliczoną ilość magazynów motoryzacyjnych prezentujących ten szczególny model. Kolejne odsłony były nad wyraz udane i pięknie nawiązywały do tradycji. Aż coś się stało.

Zobacz również:

  • Recenzja: Ford Tourneo Connect to aż i tylko dobry samochód wielofunkcyjny
Świetny samochód, któremu przeszkadza koń na masce

Mustang z dzikiej doliny?

Ford zaczął chyba zgapiać tabelki od Porsche i stwierdził, że ubranie kultowej marki w obudowę crossovera to skok na kasę, który przy odrobinie staranności zostanie wybaczony przez fanów. Może by nawet tak było, gdyby tylko pod maską znajdowało się 5-litrowe V8, sparowane ze sportowym układem wydechowym.

Wybór padł na jednostkę elektryczną, całkiem niemą. Mogłyby ją obronić osiągi, ale niestety to najsłabszy (266 KM) silnik Mustanga od 2013 roku. Słabszy był dopiero wariant z lat 2009-2014, a więc 210-konne V6. Tylko, że podstawowa jednostka piątego Mustanga napędzała auto o masie około 1 500 kg, podczas gdy Mach-E dobija do 2 000 kg. Mamy więc samochód, który po prostu nie pasuje do układanki, a z innymi modelami ze znaczkiem Mustanga nie łączy go nawet wspólna karta na Wikipedii.

Właściwie to ja go lubię

Odbierając egzemplarz testowy byłem dość entuzjastycznie nastawiony. Mam swoje sympatie, ale nie podchodzę fanatycznie do marek i symboli. Wsiadłem więc do crossovera klasy średniej, nastawiając się na porównania z testowanymi wcześniej modelami. Media podpowiadają, że Mach-E jest konkurentem Nissana Aryia i Kii EV6, które miałem okazję już testować. Cenowo i gabarytowo faktycznie najbliżej mu do Nissana. Osobiście jednak ustawiam go w jednym rzędzie ze znacznie tańszą Mazdą MX-30, która koncepcyjnie zdaje się mieć najwięcej wspólnego z propozycją Forda.

Świetny samochód, któremu przeszkadza koń na masce

Zacznę może od mniej lub bardziej zasadnych zachwytów. Bardzo podoba mi się sposób otwierania drzwi. Klikamy przycisk, a elektronika odpuszcza zamek, pozwalając nam otworzyć skrzydło małą klameczką. Cóż za cudownie przerysowane rozwiązanie! Przesada, to chyba z resztą największa cecha wspólna z tymi “prawdziwymi Mustangami”. Jest tego znacznie więcej, bo bezpośrednio nad wspomnianym przyciskiem znajduje się panel cyfrowy, pozwalający wstukanie PINu. Mamy tu więc prawdziwie bezkluczykowy dostęp do auta.

Świetny samochód, któremu przeszkadza koń na masce

Podobają mi się również dwa bagażniki. Jak to w autach elektrycznych, nie są one szczególnie duże i wygodne. Tylny oferuje około 400 l przestrzeni, a przedni 100 l. Łącznie to więcej niż u konkurencji, ale nie należy tego sumować do 500 l. Ten mniejszy to raczej taki schowek niż miejsce na załadunek.

Wewnątrz wita mnie olbrzymi pionowy ekran. Przywykłem już do dużych wyświetlaczy w autach, ale 15,5 cala, to dokładnie tyle ile miał mój pierwszy monitor komputerowy. Olbrzymiemu tabletowi towarzyszy z resztą drugi - 10,2-calowy na tablicy zegarów. Podoba mi się jak w większy panel wkomponowano pokrętło sterowania - szczególnie, że nie pełni ono tylko funkcji estetycznej, ale również pozwala na szybką orientację w przestrzeni interfejsu.

Zastosowane materiały otaczające kierowcę są wysokiej jakości. Lepiej pasują do mojego gustu niż rozwiązania Japońskich konkurentów. Wydają się również mniej odporne na upływ czasu, ale nie sądzę aby uległy jakiejś znaczącej degradacji w ciągu kolejnych 5 lat. Podoba mi się również ogromne korytko na telefon z ładowarką bezprzewodową. Wielu producentów wykorzystuje ten element do prezentowania wymyślnych wyróżników stylistycznych. Ford wybrał opcję zapewniającą dostępność, łatwe czyszczenie i odpowiedni rozmiar, nawet dla największych flagowców.

Świetny samochód, któremu przeszkadza koń na masce

To stadnina, a nie Dziki Zachód

Wrażenia z jazdy nie są wyróżnikiem Forda. Mach-E przemieszcza się tak samo jak zelektryfikowana konkurencja. Czuć jego masę, przyspieszenie jest liniowe, a prędkość maksymalna jest równie łatwa do osiągnięcia, co absolutnie ostateczna. Pomimo wyższej mocy od EV6 i Nissana Ariya oraz przyspieszenia na poziomie poniżej 6 s, trudno mówić o sportowych doznaniach. Można odnieść wrażenie, że Mach-E ma nieco mniejszą nadwagę niż bezpośredni konkurenci i w ruchu miejskim bliżej mu do przytoczonego już MX-30. Uważam, że nie jest to kwestia napędu, lecz mniej muskularnej (o ironio) karoserii.

Świetny samochód, któremu przeszkadza koń na masce

Z zaciekawieniem czytałem teksty kolegów dziennikarzy, które mocno różniły się deklarowanymi wynikami poboru prądu. Niektórzy pisali o średniej w granicach 30 kWh, co nieszczególnie mnie dziwi, bo wiem jak dziennikarska brać potrafi się spieszyć. Wierzę, że można dobić do tej wartości, chociaż sam tego nie zrobiłem. Pojawiły się jednak również wpisy mówiące o poziomie 15 kWh, które wydają się być wartością chwilową, a nie średnią.

Świetny samochód, któremu przeszkadza koń na masce

Osobiście zdarzało mi się pokonywać większe odcinki konsumując 17 kWh. Jednak w warunkach mieszanych, zdecydowanie wskazałbym zużycie na poziomie 20-23 kWh, oferujące zasięgi w okolicach 350 km. Wydaje mi się, że bez obaw wybrałbym Forda na jednodniową wycieczkę do Łodzi - a mogę to powiedzieć o stosunkowo niewielkiej liczbie e-samochodów.

Ogół wrażeń jest nader pozytywny. Mamy do czynienia z jednym z najlepszych aut elektrycznych na rynku. Ford doskonale radzi sobie z konkurencją Japończyków, oferując równie dobrą, ale delikatnie inaczej skrojoną propozycję. Zapomniałbym pewnie, że to Mustang, gdyby na każdym kroku ktoś nie próbował mi wytłumaczyć, dlaczego jazda tym samochodem to zbrodnia. Muszę tutaj podkreślić, że nigdy żaden kierowca spalinowego Mustanga nie postanowił zamienić ze mną kilku słów o należytym podejściu do kultu marki. Dyskusję odbyłem natomiast z przypadkowym właścicielem Avensisa, kurierem jeżdżącym Kangoo oraz kilkoma kolegami, twierdzącymi dotychczas, że samochód wcale nie jest potrzebny w mieście. Grupa mało reprezentatywna, ale w powietrzu czułem zawsze nutkę ostracyzmu.

Tłumnie do salonów?

Świetny samochód, któremu przeszkadza koń na masce

Zastanawiacie się czy elektryczny Mustang znajduje nabywców? W USA ma się podobno całkiem nieźle. Nasz rynek również zdaje się być życzliwy, chociaż należy być ostrożnym w sposobie interpretowania danych. Miałem okazję porozmawiać ze znajomym, który pracuje w jednym z Warszawskich salonów Forda. Okazuje się, że Mach-E znajduje zaskakująco dużo nabywców w Polsce, ale jest jednocześnie jednym z niewielu modeli dostępnych praktycznie od ręki. Jeśli Cię stać i musisz mieć auto “na już”, całkiem możliwe, że będziesz musiał przeprosić się ze swoimi dziecięcymi wyobrażeniami Mustanga.


Nie przegap

Zapisz się na newsletter i nie przegap najnowszych artykułów, testów, porad i rankingów: