Zamiast siedzieć w szkole, można pójść na skróty i zostać gwiazdą filmową. A może... pójść krok dalej i zostać szefem wytwórni?
Joe odjechał w kierunku zwisającej dekoracji
Nazywam się Brown. Joseph Brown. Nieważne zresztą, jak się nazywam. Ważne, kim jestem. Mam wielkie studio filmowe The Movies. Wieki temu, kiedy jeszcze byłem młodzieńcem, a nie starym grzybem, dostałem je w prezencie od przyjaciela. Któregoś dnia, gdzieś w 1920 roku, przyszedł do mnie i powiedział: - Jos, emigruję na Bahama. Nie wierz plotkom, że uciekam przed wierzycielami. Po prostu wybieram się na dłuższe wakacje. Zostawiam ci moje studio filmowe. Rób z nim, co chcesz, ale to najlepszy z moich interesów.
No i pojechał. A ja zostałem szefem najprawdziwszej wytwórni filmowej. Najpierw nie było łatwo. Co będę ukrywał. Miałem całkiem sporo na głowie. Na szczęście mój przyjaciel zostawił mi do dyspozycji kompetentnych doradców, którzy gotowi byli wyręczyć mnie w wielu sprawach. Właściwie mogłem wybrać sobie tylko jeden obszar zainteresowania, np. robienie filmów, a nie zajmować się zarządzaniem. Albo odwrotnie. Ale co tam, jestem ambitny, więc zabrałem się za wszystko. A nie było tego mało.
Mały budowlaniec
Co to za obmacywanie się w miejscu pracy?
Najpierw trzeba było rozbudować studio. No wiecie, w byle budzie żadna gwiazda nie zechce pracować. Musiałem zająć się najdrobniejszymi szczegółami. Od postawienia palm na ziemi do załatwienia odpowiedniej jakości toalet. W miarę upływu czasu okazywało się, że muszę też postawić różne budynki, żeby podążać za nowinkami. Dzięki nim mogłem zostawić konkurencję z tyłu. A miałem co odkrywać. Nie tylko nowe kostiumy, scenerie do filmów, ale także technologie unowocześniające sposób udźwiękowienia produkcji, czy pozwalające na przerzucenie się z czarno-białych filmów na kolorowe. Nie zapominajcie, że moje studio rozwijałem przez cały XX w. A działo się wtedy w branży, oj działo!
Ufff, nie było wcale tak łatwo, zwłaszcza że wszystkie wspomniane luksusy kosztują. Musiałem zadecydować, ile wyłożyć na napisanie scenariusza, przygotowanie scenerii i zatrudnienie aktorów. Taaak, aktorzy, scenarzyści i inne darmozjady... to znaczy... chciałem powiedzieć... artyści.
Parada gwiazd
Zobacz, kto siedzi za kamerą. Toż to Majkel!
Żeby robić filmy, trzeba mieć aktorów (chyba że chcesz kręcić dokumenty o życiu swojej rodziny). Tutaj dopiero zaczęła się zabawa. Gwiazda, jak każdy wie, ma swoje wymagania i swoje... eee... słabości. Na początku wynająłem mało znanych aktorów, bo na tyle pozwalał mi budżet. No i miałem nadzieję, że nie będzie z nimi kłopotów. Nie mogłem się bardziej mylić. Po pierwsze, gwiazda musi mieć odpowiednią przestrzeń na planie. Czytaj luksusową przyczepę. O jej samopoczucie musi też dbać wielu specjalistów: masażyści, fryzjerzy, makijażyści i osobiści trenerzy. Całe to tałatajstwo pałęta się za twoimi gwiazdami i zżera kasę. Ale cóż... Od czasu do czasu warto także zadbać o sławę, zatrudniając fotografa, który znienacka zrobi jakieś pikantne zdjęcie, co podgrzeje atmosferę dookoła naszej gwiazdy. A to wszystko kosztuje. Pół biedy, jak aktorzy nie mają nałogów. A mogą uzależnić się od różnych środków czy wpaść w depresję, co oczywiście nie wpływa dobrze na ich pracę (zwłaszcza gdy musisz ich wysłać na odwyk). Mówię wam, ubaw po pachy! A jak zbytnio poświęcisz się jednej gwieździe, inne poczują się zaniedbane i zaczną stroić fochy. A skoro moje studio rozwijałem od początku XX w., to z upływem czasu niektóre aktorki stawały się po prostu za stare na określone role. A weź im wytłumacz, że ich czas na granie Julii minął jakieś 60 lat temu?
Cisza na planie!
Hmm? To nie Transylwania. Chyba pomyliłem przejścia
A co pozostaje, gdy już w pocie czoła zadbasz o szczęście swoich pupili? No... można jeszcze zacząć robić filmy i wreszcie na tym wszystkim zarabiać. Pamiętajcie, że na początku nie było wcale tak łatwo. Trzeba było pamiętać o wielu zasadach. Już pokazanie przez aktorkę kostki było uważane na początku XX w. za szczyt pornografii. Czasami trzeba było jednak podjąć odważne decyzje. W końcu chciałem być także pionierem kinematografii. Musiałem jednak pamiętać, żeby dostosować moje filmy do odpowiedniego okresu, nie przesadzając z ich śmiałością. Chcecie wiedzieć, na czym polegała moja praca na planie? Na wszystkim! Najpierw trzeba było zadecydować, jaki gatunek nam odpowiada i do tego dobrać odpowiednią scenerię. W latach 30. XX w. modne były westerny. Najpierw wybierałem więc odpowiadającą im scenerię. No wiecie, taką z saloonem, frontowymi częściami domów i innymi dekoracjami. Mogłem sobie wybrzydzać, bo na przestrzeni lat moi specjaliści przygotowali ponad 2000 scenerii. A mogłem jeszcze dołożyć co nieco do tego, co wymyślili. Dostosować oświetlenie, dodać jakiś rekwizyt. Potem musiałem zadecydować, jak śmiałe mają być sceny. Mogłem poruszać się między dwoma skrajnościami: pójść na całość (kowboje łamali sobie wtedy kości), czy też zupełnie się ograniczyć (przeciwnicy jedynie się policzkowali). Potem wystarczyło kręcić scenę za sceną, ujęcie za ujęciem, zmieniać ustawienia kamery, gonić za aktorami, którzy spóźniali się na plan. Ale jaką się ma satysfakcję, gdy człowiek potem patrzy, jak jego film odnosi sukces. No... albo i nie odnosi... Ale liczą się też wartości artystyczne, nie?
Cisza na planie
A nie powiedziałem wam jeszcze o najlepszym! Otóż na jesieni 2005 roku (tak, jestem aż tak stary) pojawiła się zupełnie nowa możliwość! Otóż na stronie niejakiego pana Petera Molyneuxa i jego studia Lionheart można umieszczać swoje własne dzieła, które wszyscy podziwiają (albo krytykują!). To cudownie, zwłaszcza że od pewnego czasu sam piszę scenariusze do moich dzieł! Nieźle, co?
Prawda ekranu
Najwięcej pocałunków naliczono się w Don Juanie z 1926 roku - było ich aż 127.
Najmłodszą osobą, która dostała Oskara, była pięcioletnia Shirley Temple.
A oto parę prawdziwych nazwisk sławnych aktorów:
Fred Astaire - Frederick Austerlitz
Marlene Dietrich - Maria Magdalene von Losch
Greta Garbo - Greta Gustafsson
Judy Garland - Frances Gumm
Aktor Tom London (1883-1963) wystąpił w największej liczbie filmów, w ponad dwóch tysiącach!
Największą popularnością wśród filmowców cieszy się bajka o Kopciuszku, która doczekała się aż 58 ekranizacji.
Najwięcej scen przemocy zawierał film z 1984, zatutuowany Red Dawn - 134 na godzinę, czyli 2,23 na minutę.
The Movies zapowiada się ciekawie. Zwłaszcza że będzie dostosowany do potrzeb zarówno osób lubiących skomplikowane symulacje, jak i wolących prostszą rozrywkę. Krupik