Tornado zmian w The Last of Us. Apokalipsa i truskawki, czyli recenzja 3. odcinka serialu
-
- 30.01.2023, godz. 19:02
Trzeci odcinek The Last of Us to przede wszystkim historia miłosna, a jej główni bohaterowie – Bill i Frank – sportretowani zostali w sposób, którego fani gier raczej się nie spodziewali.
Trzy z dziewięciu odcinków The Last of Us za nami, jednak wydarzenia tak naprawdę nie posunęły się zbytnio do przodu. Akcja serii płynie powoli (by nie powiedzieć leniwie) i trudno uwierzyć, że twórcy zmieszczą w tym sezonie wszystkie wydarzenia z gry. Właściwie nie ma się co dziwić, że wolą spokojne tempo opowieści – w końcu oryginalnego materiału nie ma aż tak dużo, a w niczyim interesie nie leży szybkie zakończenie serialu, który właśnie staje się popkulturowym fenomenem.
W wolno płynącej fabule łatwiej zmieścić bohaterów drugoplanowych, co też Mazin i Druckmann skwapliwie czynią. Trzeci odcinek The Last of Us zatytułowany Do ostatnich dni, można opisać jako jedną, wielką dygresję. Dygresję wprowadzającą do opowieści spore zmiany, ale co warto zauważyć – zmiany na lepsze.
Zobacz również:
- The Last of Us – dodatkowy odcinek serialu wkrótce na HBO Max. Sprawdź, kiedy obejrzeć
- Serial The Last of Us wkrótce na DVD i Blu-Ray! Gdzie kupić wydanie dla prawdziwych fanów?
Na szlaku
Ellie i Joela tym razem spotykamy już po opuszczeniu murów Bostonu – bohaterowie wędrują przez lasy i pustkowia i mierzą się z tym, co wydarzyło się odcinek wcześniej. Dziewczynka wyraźnie chce przepracować śmierć Tess, jednak Joel nie daje na to szansy ani jej, ani sobie – z wprawą wypiera odejście wieloletniej partnerki i skupia się na wyznaczonym celu. Ellie nie pozostaje nic innego, jak wziąć z niego przykład.
Szkoda przy tym, że Tess nie zabawiła w serialu odrobinę dłużej. Była charyzmatyczną, ciekawą postacią fighterki ze sporym fabularnym potencjałem – trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby została na jeszcze jeden odcinek, jej śmierć byłaby o wiele bardziej przejmująca. Decyzja o tak szybkim "pozbyciu się" Tess tym samym sprawia, że jej postać jest dla mnie mocno niewykorzystana.

fot. HBO Max
Twórcy nie pozwalają nam zbyt długo cieszyć się towarzystwem Ellie i Joela. Po tym, jak bohaterowie docierają w pobliże miasteczka, w którym zamieszkują Bill (Nick Offerman) i Frank (Murray Bartlett), fabuła dość niespodziewanie przeskakuje o 20 lat do tyłu, do 30 września 2003 roku. Dnia, w którym osada została ewakuowana przez wojsko.
Sztuka przetrwania
O preppersach (ang. prepper, osoba szkoląca się i przygotowująca do przetrwania w sytuacji kryzysowej) na ogół mówi się z lekkim uśmiechem, traktując ich jako nieszkodliwych dziwaków. Trudno w końcu uwierzyć, że ktoś na poważnie może budować w ogródku bunkier i chomikować stosy żywności w puszkach. Trzeba jednak przyznać, że Bill z The Last of Us to prawdziwy kozak, przez którego aż chciałoby się ruszyć na szkolenie z survivalu – bohater umościł się w postapokalipsie tak, że można tylko zazdrościć.
W długiej sekwencji twórcy serii zabierają nas w podróż po ufortyfikowanym świecie Billa. Mamy więc okazję przyjrzeć się ukrytemu podziemnemu schronowi, w którym Bill urządził zbrojownię i centrum monitoringu, pozwalające mu na szybkie dostrzeżenie zagrożenia i przygotowanie się do odparcia ataku. Możemy obejrzeć potężny generator prądu, a także zapasy żywności i gazu. Warto przy tym docenić zręczne szabrownictwo, którego Bill dopuścił się, gdy tylko rozwiał się kurz za ostatnim wojskowym samochodem – obfite, ale i precyzyjne "zakupy" w porzuconych marketach zaopatrzyły go w sprzęt na lata.

fot. HBO Max
Dom i najbliższe otoczenie Billa to prawdziwa twierdza. Prepper bowiem zapobiegawczo otoczył kwartał miasteczka podpiętym do prądu metalowym ogrodzeniem. Poza nim na zarażonych i nieproszonych gości czekają takie atrakcje, jak wilcze doły czy domowej roboty miotacze ognia. Wewnątrz tej fortecy tkwi zaś duże, wygodne i zaskakująco stylowe domostwo z ogrodem, w którym Bill uprawia warzywa i hoduje zwierzęta. Ogólnie rzecz biorąc, brodaty prepper sprawia, że Rick i jego ekipa z The Walking Dead przypominają kompletnych amatorów.
Miłość w czasach zarazy
Mimo komfortowych warunków, zaskakuje spokój, z jakim Bill wiódł żywot w wywróconym do góry nogami świecie – trudno oprzeć się wrażeniu, że był on wręcz zadowolony ze swojego osamotnienia. Jak się jednak okazało, wizerunek gotowego na wszystko, naburmuszonego survivalowca to tylko powłoka. Twórcy postanowili wydobyć na światło dzienne to, co skryte pod nią, a czego zabrakło w grze. Mianowicie, chodzi o relację Billa z jego chłopakiem Frankiem.
Na początek warto zauważyć, że w grze Bill pojawia się jednorazowo, a Frank zostaje jedynie wspomniany w dialogach. Mazin i Druckmann napisali więc swoiste origin story obu bohaterów, jednocześnie diametralnie zmieniając wydźwięk ich historii. "Growy" Bill to gbur i paranoik, a Ellie i Joel mają spore trudności w uzyskaniu od niego pomocy. Mężczyzna jest nastawiony wyłącznie na przetrwanie, jego główną tarczą jest zaś egoizm. Ze strzępków informacji można wywnioskować, że jego relacja z Frankiem była toksyczna, a jej zwieńczenie – tragiczne, acz nieuniknione.

fot. HBO Max
Serialowa opowieść o Billu, to coś w rodzaju rewersu historii z gier – historia alternatywna, która, choć smutna, uwalnia sporą dawkę nadziei i optymizmu. Związek Billa i Franka zawiązuje się na zasadzie niezwykłego zrządzenia losu – jest efektem szczególnego splotu okoliczności, albo, jeśli ktoś woli, przeznaczenia, które spowodowało, że dwójka ludzi zakochała się w sobie w samym środku apokalipsy.
Portrety Billa i Franka są przez twórców serialu nakreślone z czułością, prostotą i swobodą – jest to miks zaskakująco rzadko spotykany nie tylko w filmowych przedstawieniach romansów LGBTQ+, ale chyba romansów w ogóle. Spora w tym oczywiście zasługa aktorów – Murray Bartlett kompletnie zrywa z komediowym emploi, które przylgnęło do niego po szalonej roli w Białym Lotosie, a Nick Offerman wydobywa z siebie pokłady wrażliwości, o które wielu mogłoby go nie posądzać.
Strawberry Fields Forever
Osobom nie znającą gier, serialowi Bill i Frank powinni przypaść do gustu, jako ostoje nadziei w rozpadającym się świecie. Mogę sobie jednak wyobrazić, że graczki i graczy rozwój wypadków w The Last of Us od HBO Max może nieźle zaskoczyć. Trzeba przyznać, że twórcy mocno przekształcili materiał źródłowy, zmieniając jego wymowę o 180 stopni. Historia z gier jest ponura, brutalna i nie zostawia złudzeń co do natury świata, w którym przyszło żyć bohaterom. Motto "growej" wersji Billa brzmi: NIE DAJ SIĘ ZABIĆ, a najlepszym sposobem na złamanie tej zasady ma być przywiązanie się do kogoś.
Kluczem do postaci serialowego Billa jest właśnie przyzwolenie samemu sobie na przywiązanie się. Dzięki jednej decyzji życie obu bohaterów staje się ewenementem w postapokaliptycznym świecie – niemalże utopią, której świetnym symbolem są truskawki wyhodowane przez Franka z nasion kupionych od Tess w zamian za broń. Ten niepraktyczny, zbędny i ryzykowny w apokalipsie zakup, owocuje jednak czymś tak wyjątkowym (i kruchym), jak związek obu bohaterów.

fot. HBO Max
Choć zupełnie różne i właściwie sprzeczne, historie z gry i serialu wzajemnie się uzupełniają. Zabieg twórców jest jedną z najciekawszych i najzręczniej przeprowadzonych modyfikacji materiału źródłowego, jaką miałam okazję widzieć w filmowej adaptacji. Jego esencją są bowiem decyzje bohaterów – te, dotyczące zaufania i podejmowania ryzyka związanego z drugą osobą.
Trzeci odcinek The Last of Us był zdecydowanie najspokojniejszy ze wszystkich, które dotychczas miały swoją premierę. Tym bardziej oczekuję, że w kolejnym odcinku akcja rozkręci się już na dobre, z prawdziwie postapokaliptyczną dawką walk, gore i pesymizmu – im mroczniejsze przecież będzie tło, tym bardziej wyjątkowa stanie się historia Billa i Franka.
Zobacz także: Grzyb z The Last of Us – jak działa Cordyceps? Co wie o nim mykologia?









