W kinie: "Patriota"
-
- Paweł Wydymus,
- 21.07.2000
Tuż po filmie stwierdziłem bez wahania: film roku! Jednak po kilku godzinach uświadomiłem sobie, że właściwie to już niewiele z niego pamiętam, a na pewno nic mnie do głębi nie poruszyło.
Tuż po filmie stwierdziłem bez wahania: film roku! Jednak po kilku
godzinach uświadomiłem sobie, że właściwie to już niewiele z niego
pamiętam, a na pewno nic mnie do głębi nie poruszyło. Palma
pierwszeństwa wraca więc do „Zielonej mili".
Co do filmu - jest w nim wszystko, co Dobry (przez duże "D") film
powinien mieć. Główny bohater - Benjamin Martin (Mel Gibson), weteran
wojny francusko-indiańskiej - wychowuje samotnie siedmioro swych
dzieci i niechętnie zapatruje się na perspektywę kolejnej wojny. Gdy
jednak do niej dochodzi, do armii zaciąga się jego syn - Gabriel.
Wtedy głowa rodziny uświadamia sobie, że jedynym sposobem na ochronę
swych dzieci jest stanięcie do walki i przelew krwi za niepodległość
Ameryki. Formuje niewielki oddział ówczesnych partyzantów (milicja) i
kąsa wojska króla Jerzego, dzięki swym metodom uzyskując przydomek
„Ducha".
Jak w każdej produkcji hollywoodzkiej, również i tu występują wątki
miłosne oraz efektowne sceny walki. Jedną z najlepiej zapamiętanych
przeze mnie scen jest moment, gdy lecąca kula armatnia frunie przez
szeregi rebeliantów.
„Patriota" stanie się jedną z żelaznych pozycji bieżącego roku.
Oznacza 160 minut świetnego kina, niezależnie od humoru, płci czy
wieku.