Horizon Forbidden West – recenzja gry. Piękna i bezpieczna kontynuacja w cieniu oryginału
-
- 18.02.2022, godz. 13:07
Przed wami recenzja Horizon Forbidden West - niezwykle piękniej, ale i bezpiecznej kontynuacji jednej z najlepszych gier 2017 roku.
Zalety:
- Piękna, szczegółowa i urzekająca oprawa graficzna
- Chaotyczny, ale niezwykle satysfakcjonujący system walki
- Rozbudowany system rozwoju postaci
- Obszerna i zróżnicowana mapa
- Nowe sposoby poruszania się po świecie gry (np. paralotnia)
Wady:
- Chcąc się dobrze bawić musicie wpierw poznać historię Zero Dawn
- Główny wątek jest ciekawy, ale mocno schematyczny
- Kiepskie zadania poboczne
- Niektóre nowości dodane "na siłę"
Horizon Zero Dawn był powiewem świeżości – grą nie tylko piękną, ale i ambitną. Co więcej, pozwoliło Guerilla Games wkroczyć do „pierwszej ligi” deweloperów i sprawiło, że po serii Killzone nikt już nie będzie płakał. Recenzowany Horizon Forbidden West nie jest już grą tak zaskakującą, interesującą i intrygującą jak pierwowzór. Guerilla Games przygotowało klasyczną, bezpieczną kontynuację, która choć znacząco rozwija i poprawia niektóre elementy oryginału, to nie jest już tak „wciągająca” jak Zero Dawn.
Bohater(ka) potrzebna od zaraz
W Horizon Forbidden West po raz kolejny pokierujemy Aloy, przebojową dziewczyną, która z wyrzutka zmieniła się w zbawcę i bohatera. Choć akcja Forbidden West dzieje się zaledwie kilka miesięcy po wydarzeniach z Zero Dawn, to już od pierwszych minut da się wyczuć zmianę jaka dokonała się w bohaterce. Koniec z byciem zagubionym wyrzutkiem, teraz Aloy jest i zachowuje się jak pewny siebie wojownik i bohater. Można nawet stwierdzić, że momentami jest zbyt pewna siebie, a nawet arogancka. Podczas licznych dialogów da się wyczuć, że Aloy zupełnie nie interesuje to, co mówią do niej rozmówcy. Swoje zachowanie najczęściej tłumaczy koniecznością wykonania „niezwykle ważnego zadania” oraz, że „tylko ona może uratować świat”. Jest to spora zmiana w charakterze młodej kobiety, którą poznaliśmy w Zero Dawn. Jej upór i podejście do innych postaci sprawia, że trudniej z nią sympatyzować. Straciła ona też nieco na swojej głębi, przez co cierpi cała historia. Guerrila Games zdecydowało się na spore zmiany nie tylko w psychice naszej bohaterki, ale również w jej wyglądzie. Może się czepiam, ale Aloy zaskakująco mocno zmieniła się w, przypominam, przeciągu zaledwie kilku miesięcy w świecie gry.
Zobacz również:

Horizon Forbidden West (fot. PCWorld.pl/Maciej Persona)
Główny wątek Horizon Forbidden West skupia się na poszukiwaniu przez Aloy sposobu na powstrzymanie plagi zwanej „rdzą”, która pochłania wszystkie żywe organizmy Ziemi. W celu poznania odpowiedzi i znalezieniu „lekarstwa” na ową zarazą, rusza ona na tytułowy „Zakazany Zachód”. Niestety, Guerilla Games kontynuuje przygody Aloy w sposób, który sprawia, że nie jest to gra dla każdego. Jeśli bowiem chcecie się dobrze bawić, to konieczne jest poznanie poprzedniej odsłony, czyli Zero Dawn. Choć już na wstępie gra przypomina nam wydarzenia z poprzedniej odsłony, to osoby niezaznajomione z pierwszą częścią i tak będą przez większą część gry czuć się po prostu zagubione. Najłatwiej Horizon Forbidden West porównać do drugiego sezonu ulubionego serialu, którego ostatni odcinek zakończył się „cliffhangerem”.
Jeśli jednak mieliście już okazję poznać poprzednie przygody Aloy, to czeka na was około 30 godzinna kampania, która choć ciekawa, to nie wzbudziła we mnie takich emocji jak Zero Dawn. Jednym z powodów z całą pewnością jest zmiana w charakterze i zachowaniu samej Aloy, co sprawia, iż rudowłosa bohaterka jest często dość irytująca. Z drugiej strony, konstrukcja historii jest dość prosta i schematyczna. Od początku dokładnie wiemy co musimy zrobić, jak to zrobić i gdzie się udać. Forbidden West nie oferuje już tej tajemniczości, która towarzyszyła mi podczas odkrywania fabuły Zero Dawn. W pierwowzorze odkrywaliśmy tajemnice świata wraz z bohaterką, co regularnie wywoływało „opad szczęki”. Takich momentów w Forbidden West jest niestety znacznie mniej.
Więcej nie znaczy lepiej
W niemal każdym aspekcie gry widać, że twórcy postawili sobie za cel stworzenia kontynuacji pod każdym względem większej. Niestety, w przypadku Horizon Forbidden West nie zawsze „więcej nie znaczy lepiej”.
„Zakazany Zachód” oferuje nam ogromną, zróżnicowaną mapę, po której najczęściej będziemy się poruszać pieszo bądź na „udomowionych” mechanicznych bestiach. Twórcy zadbali o zróżnicowanie terenu i liczne usprawnienia w systemie poruszania się. Oznacza to, że grając w Horizon Forbidden West często czułem się jak podczas rozgrywki z Assassin's Creed II czy Brotherhood. Elementy platformowe w produkcji Guerilla Games są bowiem znakomicie zaprojektowane i sprawiają mnóstwo frajdy. W pokonywaniu niektórych etapów pomagają Aloy nowe gadżety, jak choćby linka z hakiem. Dzięki niej nie tylko możemy łatwiej dostać się do wyżej położonych miejsc, ale również otworzyć zablokowane przejścia. Przyjemnym urozmaiceniem podróży jest również paralotnia, dzięki której możemy błyskawicznie i bezpiecznie zeskakiwać z najwyżej położonych miejsc.

Horizon Forbidden West (fot. PCWorld.pl/Maciej Persona)
Świat Horizon Forbidden West kryje w sobie mnóstwo tajemnic i aktywności pobocznych. Jest ich na tyle dużo, że śmiem twierdzić, iż całkowite „wyczyszczenie” gry może zająć grubo ponad 100 godzin. Choć są one w pełni opcjonalne, to wydaje się, że twórcy wręcz zmuszają do ich wykonywania. Zauważyłem bowiem, że sporo najlepszych broni, pancerzy czy gadżetów znajdziemy właśnie w aktywnościach pobocznych, a nie podczas pokonywania głównej historii. Z jednej strony rozumiem zabieg twórców, którzy chcą, aby dodatkowe atrakcje faktycznie były „warte zachodu”, z drugiej strony jest to trochę nie w porządku w stosunku do graczy, którzy wolą skupić się na głównej historii. Nowy Horizon oferuje nam również mnóstwo zadań pobocznych, niestety większość z nich to kiepsko napisane historyjki oparte na schemacie działania „idź, zabij, przynieś”.
Spore zmiany dotknęły system również rozwój postaci. Horizon Forbidden West ma w sobie znacznie więcej elementów z gatunku RPG niż pierwowzór. Podczas zabawy zdobywamy kolejne poziomy, a wraz z nimi otrzymujemy punkty umiejętności. Te możemy spożytkować na rozwój sześciu dostępnych w grze „drzewek” rozwoju, które pozwolą Aloy wyspecjalizować się w konkretnym stylu rozgrywki. Na przykład ścieżka „wojowniczki” pozwoli bohaterce znacząco rozwinąć swoje zdolności w walce wręcz. Dzięki temu, włócznia, którą w Zero Dawn traktowałem raczej jako broń dodatkową, może w Forbidden West stać się głównym narzędziem mordu. Nie zabrakło oczywiście „drzewek” dedykowanych walce na dystans, skradaniu się, czy dodatkowym umiejętnościom, jak np. skuteczniejszej obsłudze pułapek czy walce z maszynami.

Horizon Forbidden West (fot. PCWorld.pl/Maciej Persona)
Każda ścieżka rozwoju oferuje nam dostęp do kilku zdolności pasywnych, aktywnych, a także potężnej zdolności typu „ultimate”. Tą ostatnio możemy jednak używać stosunkowo rzadko bowiem konieczne jest jej wcześniejsze „naładowanie”. Proces ten nie jest zbyt skomplikowany. Każdy udany atak gwarantuje nam pewną ilość „odwagi”, po zgromadzeniu jej odpowiedniej ilości możemy aktywować naszą najpotężniejszą zdolność. Dla przykładu, Aloy wyspecjalizowana w walce na dystans może przez pewien czas wzmocnić obrażenia dystansowe, a co więcej każdy atak dodatkowo nas leczy. Osoby ceniące sobie skradanie będą mogły posiąść potężną technologię, która sprawi, że staną się niemal całkowicie niewidoczni dla przeciwników. Oczywiście, zamiast wyspecjalizować się w jednym kierunku, możemy mieszać ze sobą zdolności ze wszystkich drzewek. Muszę przyznać, że akurat ten element wyjątkowo dobrze sprawdza się w Horizon Forbidden West i sprawia, że rozgrywka jest znacznie ciekawsza.
Podczas starć istotną rolę odegrają jednak nie tylko nasze nowe umiejętności, ale również liczne gadżety, bomby, pułapki i bronie. Dostępny arsenał znacząco urósł w porównaniu do tego z Zero Dawn. Niestety, nowych „zabawek” jest tak dużo, że nie sposób przyzwyczaić się do ich sprawnego wykorzystania. Szczególnie, że z niektórych będziemy korzystać niezwykle rzadko bowiem zasoby potrzebne do ich wytworzenie są trudne do zdobycia. Ostatecznie przez większość rozgrywki i tak korzystałem z zaledwie kilku elementów wyposażenia, które opanowałem do perfekcji zamiast kombinować z „drogimi” i czasem przekombinowanymi gadżetami.
Tak powinna wyglądać nowa generacja
Jeśli miałby wymienić tylko jedną rzecz, która urzekła mnie w Horizon Forbidden West, to zdecydowanie byłaby to oprawa graficzna. Dzieło Guerilla Games zapiera dech w piersi. Śmiało mogę powiedzieć, że tak dobrze wyglądającej gry jeszcze na tej generacji nie było. Co więcej, od tej pory to właśnie Horizon Forbidden West będzie wyznacznikiem tego, jak powinny wyglądać gry z dziewiątej generacji. Od majestatycznych i pięknych obszarów, przez niezwykle szczegółowe modele postaci po znakomite oświetlenie, nowy Horizon zachwyca. Przerywniki filmowe wyglądają tak dobrze, że aż trudno uwierzyć, iż nie jest to kinowa animacja. Możliwość eksplorowania tego piękne świata, to zdecydowanie najmocniejsza strona gry.

Horizon Forbidden West (fot. PCWorld.pl/Maciej Persona)
Na słowa uznania zasługuje również optymalizacja. Produkcja Guerilla Games działa niezwykle płynnie, a co najważniejsze nie zanotowałem spadków animacji nawet przy najbardziej spektakularnych starciach. Choć to może detal, to wielkie wrażenie zrobiły na mnie przejścia z rozgrywki do przerywników filmowych. Są one niemal natychmiastowe i niezauważalne, co znacznie zwiększa poziom immersji i sprawia, że mamy wrażenie, iż bierzemy udział w niezwykłym widowisku science-fiction.

Horizon Forbidden West (fot. PCWorld.pl/Maciej Persona)
Tę ucztę dla oczu uzupełnia znakomite udźwiękowienie, piękna muzyka i znakomicie dobrani aktorzy głosowi (w angielskiej wersji), których kreacje potrafią wywołać solidną dawkę emocji. Dodatkowo, „filmowość” Horizon Forbidden West sprawia, że każda minuta spędzona przy grze to niezwykłe doświadczenie.
Jest epicko!
Horizon Forbidden West to ogromna i piękna gra. Jej pełen potencjał możemy jednak zobaczyć dopiero podczas dynamicznych starć z przeciwnikami, a w szczególności z maszynami. Walki w Horizon Forbidden West są niesamowicie dynamiczne, momentami wręcz chaotyczne. Szczególnie, gdy udział w niej bierze kilku przeciwników. Nawet najsłabsze maszyny potrafią w grupie być zabójczo groźne. Istotne jest zatem, aby do każdej walki odpowiednio się przygotować. Na przykład poznając mocne i słabe strony przeciwników, rozkładając pułapki czy wreszcie dbając o odpowiednie wzmocnienia samej Aloy. Nie zawsze to będzie jednak możliwe i wówczas będziemy zmuszeni do improwizacji. Ten przyjemny chaos bitewny w Forbidden West sprawia, że od pierwszej do ostatniej walki w grze towarzyszyły mi potężne skoki adrenaliny. Kwintesencją Horizon Forbidden West są pojedynki z potężnymi bossami. Te nie tylko są ciekawie zaprojektowane, ale w połączeniu z dynamiką starć i oprawą graficzną zapewniają doznania, jakie nie towarzyszyły mi już od dawna.

Horizon Forbidden West (fot. PCWorld.pl/Maciej Persona)
Gorzej na tym tle wypadają starcia z ludźmi. Choć i tak ciekawsze od tego co oferowało Zero Dawn, to nawet starcia z bossami bledną przy rywalizacji z maszynami.
Horizon Forbidden West – czy warto?
Horizon Forbidden West sprawiło, że moje serce zabiło szybciej. Produkcja Guerilla Games wygląda przepięknie i działa jeszcze lepiej. Już teraz śmiało można stwierdzić, że jest to pokaz siły i możliwości PlayStation 5. Takiej gry na tej generacji jeszcze nie mieliśmy. Co więcej, jest to prawdopodobnie najpiękniejsza i najbardziej zaawansowana technologicznie gra w historii. Nie wszystko udało się jednak twórcom zrealizować perfekcyjnie. Główna historia nie budzi już takich emocji jak w pierwszej części, a sporo nowych elementów wydaje się być dodane na siłę, tylko po to, aby było ich więcej. Horizon Forbidden West to bardzo bezpieczna kontynuacja, co i tak nie przeszkadza jej być solidnym kandydatem do najlepszej gry 2022 roku. To po prostu pozycja obowiązkowa dla posiadaczy PS5 i najpiękniejsza gra dziewiątej generacji.









